W przyszłym roku minimalne wynagrodzenie ma wynieść 3,5 tys. zł – to więcej niż wcześniej obiecywali przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości. Najmniej zarabiających czekają dwie podwyżki – pierwsza w styczniu, o 440 zł, druga w lipcu – o 50 zł.
W czerwcu Marlena Maląg, minister rodziny, proponowała, aby najniższa krajowa w styczniu 2023 roku wyniosła 3384 zł, a w lipcu – 3450 zł.
Jednakże „Dziennik Gazeta Prawna” poinformował, że podwyżka dla najmniej zarabiających miałaby jeszcze wzrosnąć – do 3500 zł w lipcu. Jak możemy przeczytać, taką propozycję przedstawił Jarosław Kaczyński, który chce, aby kwota minimalna w 2024 roku wyniosła 4000 zł.
Tak czy inaczej blisko 2,5 mln pracowników odczuje wzrost pensji. Cieszą się z tego związkowcy.
– Presja wywierana przez związki zawodowe na rząd w ostatnich miesiącach miała sens – przyznał Norbert Kusiak z OPZZ („Dziennik Gazeta Prawna”).
Przedstawiciele związków chcieliby podwyżki minimalnej krajowej do 3750 zł w przyszłym roku.
Dlaczego czekają nas w przyszłym roku dwie podwyżki pensji minimalnej? Jest to spowodowane wysoką inflacją, która w sierpniu wyniosła 16,1 proc. rok do roku. Wg prawa dwukrotna waloryzacja jest przewidziana, gdy wskaźnik inflacji przekracza 5 proc.
Ekonomiści jednak zwracają uwagę na to, że tak wysokie podwyższenie płacy minimalnej czy wypłacenie 13. i 14. emerytury negatywnie wpłynie właśnie na inflację. I chociaż populistyczni politycy mogą na tym zyskać w krótkim czasie, w dłuższej perspektywie stracimy na tym wszyscy.