Pani Ludmiła wraz z mamą i dwiema córkami przyjechały do Olsztyna z Borodzianki nieopodal Kijowa. Opowiedziała o okropieństwach wojny, o podróży do Polski i o tym, czego życzy Rosjankom.
Wojna to piekło, o czym każdego dnia przekonują się Ukraińcy, którzy zostali zaatakowani 24 lutego br. przez wojska rosyjskie. W Polsce przebywa już ponad milion uchodźców. Wśród nich jest pani Ludmiła wraz z rodziną, którzy uciekli z Borodzianki (miejscowości pod Kijowem).
– Widzieliśmy czołgi rosyjskie, ale najbardziej baliśmy się rakiet niszczących nasze domy. Rosjanie zniszczyli nasze miasto. Tylko dzięki sąsiadom przeżyłyśmy – powiedziała Ukrainka.
Do granicy polsko-ukraińskiej dotarły jadąc bocznymi drogami, kierowane przez żołnierzy na posterunkach.
W Polsce czuli się zagubieni
– Nie wiedzieliśmy, co mamy robić, gdzie się udać – kontynuuje pani Ludmiła.
Trafiły do miejsca zbiórki dla uchodźców. Stamtąd przewieźli je olsztynianie.
Pani Ludmiła jest fryzjerką i chciałaby znaleźć w stolicy Warmii i Mazur pracę. Jej starsza córka, Władysława, projektowała strony internetowe.
Kobiety nie wiedzą, co przyniesie im przyszłość, ale są dobrej myśli.
– Jestem wierząca i wierzę, że ta wojna się szybko skończy. Mam nadzieję, że nasza armia zwycięży. Z Rosjanami walczą nie tylko mężczyźni, ale też i kobiety. Są silne, bardzo silne – powiedziała Ukrainka.
Na koniec zaapelowała do Rosjanek o pokój i pojednanie
– My was lubimy, a nie nienawidzimy. Wiemy, że to wina waszego prezydenta, który traktuje wasze dzieci, braci i mężów jak świnie, jak psy – dodała.
Rodzina Ukraińców została zaproszona na wydarzenie zorganizowane przez partię Razem, której działacze, z okazji Dnia Kobiet, wręczyli kobietom kwiaty pod tablicą upamiętniającą Marię Zientarę-Malewską, warmińską poetkę i nauczycielkę.