Wojciech Maksymowicz niewinny

Zakończyła się kontrola Ministerstwa Zdrowia, która jednoznacznie oddaliła ode mnie zarzuty o nieetycznych badaniach na żywych płodach – poinformował prof. Wojciech Maksymowicz na środowej konferencji prasowej.

Profesor Wojciech Maksymowicz odniósł się w środę do kilku tematów poruszonych w ostatnim czasie na jego temat. Chodzi m.in. o zarzuty dotyczące rzekomych eksperymentów na płodach i pogodzenie obowiązków lekarza z pracą w Sejmie.

W pierwszej sprawie minister zdrowia powołał komisję, której zadaniem było skontrolowanie klinki w szpitalu wojewódzkim w Olsztynie, która miała współpracować z naukowcami przy ewentualnym projekcie.

Kontrola ministerstwa jednoznaczna

– Kontrola dała wynik pozytywny. To znaczy, że nie ma zastrzeżeń, poza stwierdzeniem dwóch drobnych uchybień dotyczących terminologii, co w tym kontekście jest bez znaczenia – powiedział Wojciech Maksymowicz.

I zacytował fragment pokontrolnego uzasadnienia: “Należy podkreślić, że Wojewódzki Szpital Specjalistyczny przestrzegał wewnętrznych unormowań i zasad postępowania z ciałami dzieci martwo urodzonymi, bez względu na czas trwania ciąży”.

– Uważano, że jestem winny i były już orzekane wyroki. Teraz mogę powiedzieć, że ja, Maksymowicz, jestem niewinny – dodał profesor.

Jego zdaniem był to pierwszy bezpardonowy atak, sugerujący nieetyczne zachowania w jego pracy zawodowej i naukowej. – To był kwiecień, kiedy powiedziałem “dosyć”. Człowieka, który ma swój światopogląd i wyznaje wartości chrześcijańskie, nie można uderzyć tak nisko i powiedzieć, że był zdolny robić eksperymenty na żywych płodach czy też pozwalać na zabijanie płodów – mówił Wojciech Maksymowicz.

Sprawa pracy w szpitalu i Sejmie

Profesor odniósł się także do jego pracy w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym i pracy w Sejmie jako poseł. Dziennikarze Wirtualnej Polski opisali, że Wojciech Maksymowicz zamiast na dyżurach w szpitalu przebywał w Sejmie. Zdaniem olsztyńskiego lekarza to również był atak i manipulacja.

– To pokazuje, jak można oczernić człowieka, który budował olsztyńską medycynę akademicką. Śledziliście państwo kilkanaście ostatnich lat mojego życia i wiecie, ile przeznaczyłem na to, aby można było zbudować szpital… Aby mogła normalnie funkcjonować akademicka neurochirurgia – mówił ze łzami w oczach.

Profesor stwierdził, że w tym roku tylko raz był na dyżurze, który nie został uwzględniony w harmonogramie czasu jego pracy. Zaznaczył, że nieobecności, o których pisali dziennikarze, nie były dyżurami, a pracą kontraktową lekarza.

– Jakiś niezbyt rozgarnięty urzędnik wrzucił do systemu określenie “dyżur” na każdą formę pracy, nie patrząc na definicję. Dyżur to pełnienie obowiązków, gdy inne osoby lub instytucje, które mogłyby je wykonywać, nie pracują. To był błąd administracyjny, który wielokrotnie się przejawiał – powiedział Wojciech Maksymowicz. – Użyto manipulacji terminologicznej, żeby oczernić starego profesora – dodał.

Jak mówił, według kontraktu w szpitalu uniwersyteckim pracuje średnio około 100 godzin w miesiącu. Dodał, że w inne dni nadrabiał czas, kiedy przebywał w Sejmie, a liczba rzeczywiście przepracowanych godzin była wyższa. Poinformował o tym NFZ, rektora i dyrektora szpitala.

Sprawa pacjentki, która zmarła po zabiegu

Dziennikarze zapytali również profesora o śmierć 81-letniej pacjentki. Do zdarzenia miało dojść w 2015 roku w szpitalu uniwersyteckim przez błąd w sztuce lekarskiej. Chodziło o badanie tętnic szyjnych za pomocą prowadnika. Zabieg przeprowadzał Mariusz S., który w tamtym czasie był w trakcie specjalizacji. Asystować miał mu prof. Maksymowicz. Zdaniem Wirtualnej Polski, doświadczony lekarz był asystentem tylko na papierze, bo nie było go podczas zabiegu.

Po zabiegu pacjentka wybudziła się, jednak jej stan zaczął się pogarszać. Trzy dni później przeprowadzono arteriografię aorty zstępującej oraz naczyń krezkowych i tętnic nerkowych. Zabieg również przeprowadzał Mariusz S., a Wojciech Maksymowicz pełnił rolę asystenta, chociaż według dziennikarzy nie było go na sali.

Ostatecznie pacjentkę przewieziono do szpitala miejskiego, a stamtąd do wojewódzkiego. Na karcie pacjentki napisano: „Stan ogólny dobry”. Chirurdzy ze szpitala wojewódzkiego określili jej stan jako ciężki. W końcu lekarze zdecydowali się na usunięcie prawej nerki 81-latki, a już na stole operacyjnym chirurg stwierdził pęknięcie torebki nerki.

Jako rozpoznanie pooperacyjne lekarze wpisali uraz nerki, do którego doszło podczas zabiegu angioplastyki tętnicy szyjnej w szpitalu uniwersyteckim. 81-latka została przewieziona na oddział intensywnej terapii. Po tygodniu kobieta doznała rozległego udaru, a dzień później zmarła. Rodzina pozwała szpital uniwersytecki o zadośćuczynienie. 30 grudnia 2020 roku sąd orzekł, że szpital ma zapłacić rodzinie zmarłej ponad 98 tys. zł. Wyrok nie jest prawomocny.

“Nie byłem stroną w tym postępowaniu”

Profesor Wojciech Maksymowicz powtórzył w środę, że nie był stroną w tym postępowaniu. Stwierdził też, że ta sprawa to również jeden z ataków, które miały go zdyskredytować.

– Miał zgodę (Mariusz S. – red.) konsultanta krajowego wydaną dużo wcześniej na tego typu działania, ponieważ jest jednym z najlepszych tego typu specjalistów i już wtedy, mimo młodego wieku, miał cztery lata stażu, chociaż wymagane są dwa. Samodzielnie przeprowadził 162 interwencje wewnątrznaczyniowe, chociaż wymaganych jest 50. Mogę tylko zacytować jedynego biegłego, który wypowiedział się w tej kwestii: „profesor Maksymowicz był osobą, która miała prawo uznać, że kwalifikacje tej osoby są wystarczające” – powiedział Wojciech Maksymowicz.

Potwierdził, że nie był obecny podczas operacji i powołał się na opinię biegłego, który stwierdził, że sam mógł stwierdzić o samodzielności lekarza przeprowadzającego zabieg. Powiedział, że był w odległości kilkunastu metrów.

– Taki zabieg wykonuje jeden człowiek, a ja byłem tam po to, aby – gdyby się urwał na przykład stent i dostał się do mózgu – ewentualnie otworzyć głowę i go usunąć, bo tak się czasem zdarza – stwierdził profesor.

Mecenas Sławomir Trojanowski, pełnomocnik Wojciecha Maksymowicza, stwierdził, że za donosami na profesora stoją ludzie, którzy konkurują z nim w pracy zawodowej. Na pytanie dziennikarzy, czy za wyciekami informacji do mediów stoją lekarze ze szpitala uniwersyteckiego, mecenas nie chciał odpowiedzieć. Powiedział tylko, że obecnie zbierane są dowody.

Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
wpDiscuz
Exit mobile version