Dariusz Kamys: Koszulę i marynarkę zamieniłem na strój sportowy

Mówi, że jest leniem, ale ze skłonnością do czynu. Maluje, majsterkuje w warsztacie, ale wstaje o dziewiątej tylko wtedy, gdy musi. Tęskni też za widownią i występami. Z Dariuszem Kamysem z kabaretu Hrabi rozmawiamy o tym, jak nie zwariować na ogólnonarodowej kwarantannie.

– Marynarkę i koszulę zamienił pan na dres, piżamę i kanapę?
– Absolutnie nie. Koszulę i marynarkę zamieniłem na ubranie robocze i strój sportowy. Przez tę pandemię w końcu mogę zająć się sprawami, na które zawsze brakowało mi czasu. Wracałem z trasy i zanim złapałem równowagę, zanim w ogóle coś mi się chciało, znowu jechałem w trasę. Teraz mam mnóstwo czasu i nawet gdybym był potwornym leniem, musiałbym się w końcu czymś zająć, żeby nie oszaleć.

– I to najlepszy sposób, żeby nie zwariować?
– Dokładnie! Z doświadczenia życiowego – a od niedawna jest to doświadczenie 57-letniego mężczyzny – powiem panu, że im człowiek bardziej się na sobie skupia i użala, tym większe ma problemy. Trzeba zostawić sobie jak najmniej czasu na biadolenie i zastanawianie się nad swoją niedolą. Minęły dwa miesiące, odkąd zaczęła się w Polsce sprawa z tą pandemią, a ja nie mam poczucia, że zmarnowałem ten czas. 

– To takie wcześniejsze wakacje.
– Też nie do końca wakacje. Bo ile można leżeć i nic nie robić? Dzień, dwa. Ile można oglądać telewizję? Tydzień? Ja jestem leniem, ale ze skłonnością do czynu – potrzebuję działania i szukam różnych rzeczy, w których mogę się realizować. A jest tego sporo. Mogę poświęcać czas rodzinie i dzieciom, zadbać o kondycję fizyczną. Zawsze miałem wymówkę, że jestem zmęczony i nie mam czasu ćwiczyć. Teraz nie ma wymówki. Najlepszym sposobem na przetrwanie tego okresu jest działanie. 

– Chyba pana nosi na tej ogólnonarodowej kwarantannie.
– Aż sam się dziwię, że nie miałem takiej energii, kiedy było normalnie. Teraz na przykład robię takie duże szuflady na kółkach, w których można trzymać pościel pod łóżkiem. Żona u mnie zamówiła takie coś. Mam ku temu warunki, bo trzy lata temu spełniłem swoje marzenie i wybudowałem warsztat. Nareszcie zaczyna on mieć uzasadnienie.

– Fajnie. I pan się spełnia, i żona zadowolona.
– Gdybyśmy siedzieli cały czas w salonie, to pewnie zaczęlibyśmy na siebie fukać. Naprawdę, ważne, aby ten trudny czas dobrze wykorzystać. 

– Podobno ludzie kabaretu wstają wcześnie, jednak nie wcześniej niż o godzinie dziewiątej.
– Jeżeli chodzi o mnie, to wstaję o dziewiątej, jeśli muszę. Natomiast zwyczajową godziną jest dziesiąta. Dlaczego? Jestem nocnym stworzeniem. Takim nietoperzem, przy czym chodzi o tryb życia, a nie o ogarnięcie się (śmiech). Chodzę spać o drugiej, trzeciej, czasami czwartej. Dla mnie noc jest najlepszym czasem twórczym.

Fot. Anna Majer Photography

– Na przykład na malowanie?
– Tak, wszyscy śpią, nikt i nic mnie rozprasza, nikt niczego ode mnie nie chce. Włączam muzykę i mogę się skupić. To jest piękne.

– Tylko akryle na płótnie pan maluje?
– Miałem dwie fale. W latach dziewięćdziesiątych, jako kierownik klubu studenckiego Gęba (klub działał przy Uniwersytecie Zielonogórskim w Domu Studenckim “Viceversal” – red.), zacząłem rysować i szkicować. I zachwyciłem się pastelami olejowymi. Mam sporo prac z tego okresu. Później zarzuciłem malowanie, bo kabaret Potem zaczął coraz lepiej funkcjonować i nie było czasu na plastyczne ekscesy. Jakieś pięć lat temu powróciłem do pasteli, ale postanowiłem też spróbować malować na płótnie – jak prawdziwi malarze. I od czterech lat akrylem kryję płótna.

– No, proszę. A myślałem, że to Covid-19 odkrył w panu kolejny talent.
– Covid-19 pomógł mi zrobić skok w przód. Na kwarantannie namalowałem do tej pory dziesięć nowych obrazów i każdy z nich to nowe doświadczenie. Nie jestem zawodowcem, wszystko robię intuicyjnie. Uczę się i z coraz większą swobodą mi to wychodzi. A jeśli człowiekowi coś dobrze wychodzi, tym bardziej to lubi. Poza tym malowanie jest dla mnie czasem resetu, wyhamowania. To tak jak z łowieniem ryb… chyba. 

– Byłem kilka razy na rybach. To hobby nie dla mnie.
– Dla mnie również, ale wędkowanie to także pewien rodzaj resetu psychicznego. Kiedyś namówiłem kolegę – wędkarza, żeby zabrał mnie i syna na ryby. Oni wędkowali, a ja piekłem na ognisku gorące kiełbaski, popijając zimne piwo. Wróciłem zresetowany.

– “Hagira”, “Mirne”, “Uomi”, “Avenita”, Hortyn”. Skad biorą się tytuły obrazów?
– Chciałbym, żeby każdy obraz był osobną jakością samą w sobie. Jeżeli nadałbym nazwę, która ma swoje odniesienie w rzeczywistości, to w jakiś sposób by coś sugerowała. A ja chciałbym, żeby te obrazy broniły się same – począwszy od treści, przez technikę, na nazwie kończąc. Tak więc każda nazwa jest wymyślona, chociaż okazało się, że “Mirne” w języku słoweńskim oznacza spokój. Powiedziała mi to osoba, która zna ten język. Przypadkowo nadałem obrazowi trafną nazwę, tylko po słoweńsku.

– Co się z tymi obrazami dzieje? Wiesza je pan na ścianie czy będą to prezenty dla najbliższych? A może jakaś wystawa?
– Może i trafią na ścianę? Sporo ludzi zaczyna mnie o nie pytać i ja jestem w dużym kłopocie…

“Mirne” – akryl na płótnie Fot. Archiwum prywatne

– Pytają pewnie, ile kosztują?
– Tak! I to jest problem. Jeśli chodzi o kabaret, to wiem, co robimy, gdzie jesteśmy i jaką mamy pozycję. A tu – weź, człowieku, i podaj cenę za obraz… Ale na szczęście nie muszę się z tym spieszyć, ponieważ – tak jak pan zgadł – chciałbym sobie zrobić wystawę. Mam serdecznego kolegę Daniela Grupę, który między innymi jest pianistą Ani Wyszkoni. Ja mieszkam w Górzykowie, on w Cigacicach, więc to praktycznie ta sama wieś. Danielowi spodobały się moje obrazy, a sam pracuje teraz nad solowym albumem. I zgadaliśmy się, że zrobimy wspólną imprezę – premierę jego albumu i przy okazji otwarcie mojej wystawy. Co ciekawe, jego muzyka jest szalenie podobna do tej, którą kocham, i której słucham podczas malowania. Podejrzewam, że niejeden obraz namaluję przy akompaniamencie muzyki Daniela.

– Tytuł wystawy już jest? Może “Efekt kwarantanny” – tak jak zaczyna się każdy pana post ze zdjęciem kolejnego obrazu?
– Na szybko to wymyśliłem. Ale wie pan, takie spontaniczne błyski przynoszą często dobre efekty. W Cigacicach prowadzę grupę teatralną około dwudziestu dorosłych osób – co roku robimy programy, ale w tym roku koronawirus popsuł nam trochę plany. Po czwartej chyba premierze nie mieliśmy jeszcze nazwy. Przyjechał dziennikarz z radia na wywiad i pyta o nazwę grupy. Nie używając praktycznie mózgu, rzuciłem: “Teatr Wielki w Cigacicach”. Kiedy to powiedziałem, sam siebie usłyszałem i pomyślałem: kurdę, ale to fajne! W tę nazwę wpisany jest dystans do tego, co robimy. Wiadomo, że Teatr Wielki w Cigacicach to zabawne skojarzenie. Impulsy znienacka są często najbardziej trafne. 

“Hagira” – akryl na płótnie Fot. Archiwum prywatne
“Hortyn” – akryl na płótnie Fot. Archiwum prywatne

– A co z kabaretem Hrabi? Wiem, że macie gotowy nowy program “Ariaci”.
– Ten program będziemy robić wspólnie z naszym serdecznym kolegą Czesławem Jakubcem, który jest tenorem i jednocześnie kabareciarzem. 29 marca mieliśmy mieć premierę. Cóż, jest jak jest, co nie znaczy, że nie pracujemy. Mamy próby online, kręcimy też krótkie filmiki – można je zobaczyć na naszym Facebooku. Czekamy aż wszystko się trochę unormuje i będziemy mogli przez kilka dni popracować nad premierą. A później ruszymy w Polskę. Oczywiście rozsądnie to wszystko poukładamy, bo nie chodzi o to, żeby pojechać w trasę i wrócić po trzech miesiącach. 

– Jest pan głodny sceny?
– Tęsknię za widownią, tęsknię za próbami, występami. Bywało, że kiedyś myślałem: cztery dni, dwa koncerty dziennie, ale męczarnia. A teraz marzy mi się! Marzy mi się pojechać w męczącą trasę i takim zmęczonym wrócić do domu. Brakuje mi tego wszystkiego, dlatego tak mnie nosi. Muszę gdzieś skanalizować tę energię. 

– Pod koniec 2019 roku wydaliście książkę “Hrabi. Duszkiem tak!”. Skąd pomysł, by powstała?
– Najciekawsze jest to, że to nie był nasz pomysł. Zadzwonili do nas Jakub Jabłonka i Paweł Łęczuk, powiedzieli, że mają pomysł książkę o nas napisać. Wzruszyliśmy ramionami – gdzie książkę, bez sensu, kto to kupi? Nalegali przynajmniej na spotkanie i pomyślałem wtedy: dobra – spotkamy się z pisarzami. Przychodzimy do knajpy, patrzę, a tu zamiast pisarzy siedzi dwóch facetów, którzy wyglądają jak windykatorzy długów (śmiech). Okazało się, że Jakub i Paweł to bardzo sympatyczni goście i mamy podobne poczucie humoru. Szybko zaiskrzyło między nami. Powiedzieli: pogadamy, napiszemy dwa rozdziały, przeczytacie i powiecie, czy wam się podoba. Jeśli się spodoba, będziemy pisać dalej, jeśli nie, nie będziemy. I tym nas ujęli, bo nie naciskali.

– No i chyba wam się spodobało, bo nie skończyło się na dwóch rozdziałach, ale na 384 stronach.
– Z pół roku trwały te nasze spotkania. Jeździli z nami na występy, razem jedliśmy obiady, kilka razy byli u mnie w domu. Poświęciliśmy dużo czasu, ale jesteśmy zadowoleni z efektu. A przy okazji poznaliśmy dwóch fajnych gości, z którymi do dzisiaj się kumplujemy.

– W tym roku Hrabi kończy 18 lat. To będzie duża impreza?
– Mamy pomysł, ale to wszystko stanęło teraz na głowie, że cholera wie, co będzie. Na pewno nie zrobimy jubileuszu czy benefisu. Strasznie tego nie lubimy. Oglądając w telewizji benefis, zawsze miałem wrażenie, że taki beneficjent, żeby się ładnie zachować, od razu powinien umrzeć. A już broń Boże występować.

– To nie wiem, może zaproście ludzi na karaoke.
– Ciepło! Chcemy zrobić prywatkę, normalną osiemnastkę, bez żadnych artystycznych fajerwerków. W gronie przyjaciół chcemy robić to wszystko, co się robi na udanych prywatkach.

Fot. Anna Majer Photography

– Po tych latach wspólnego życia na scenie nie macie siebie czasami dosyć?
– Tak jak w każdym małżeństwie, też mamy czasem gorsze chwile. Ale co tu dużo gadać – jesteśmy rodziną i mamy silne poczucie lojalności wobec siebie nawzajem. Nie mamy siebie dosyć, a teraz to już w ogóle jesteśmy za sobą stęsknieni. Namawiam Aśkę (Joanna Kołaczkowska – red.), żeby dała dyla z Warszawy i przyjechała do nas. To w końcu moja szwagierka. Razem na pewno mielibyśmy co robić.

– Pomogłaby może w warsztacie?
– Eee, chyba nie (śmiech).

A co z waszym kanałem na VOD?
– Prace trwają i prawdopodobnie w maju kanał zostanie odpalony. Aśka najwięcej przy tym pracuje. Zbieramy materiały, montujemy.

– Wyjaśnijmy, że na tym kanale znajdą się między innymi niepublikowane dotąd materiały.
– Oczywiście, tym bardziej że od czterech lat w ogóle nie pokazujemy się w telewizji. Myślimy o tym, żeby realizować nasze przedstawienia w kameralnych warunkach na cztery kamery, bez estradowego blichtru. Nie trzeba walić po gałach ledami i laserami, żeby było artystycznie i zabawnie.

– Nie tęskni pan za “Spadkobiercami”?
– Bardzo tęsknię. Ale też za bardzo kocham “Spadkobierców”, żeby za wszelką cenę starać się ich zreanimować. Chodzi mi jednak po głowie pomysł, żeby na tej samej zasadzie stworzyć zupełnie nową historię. Myślę, że z obsadą nie byłoby problemu. Kabareciarze, którzy grali w “Spadkobiercach”, bardzo to lubili i nigdy nie miałem problemu z namówieniem kogoś do udziału. To był jeden z najlepszych pomysłów, jakie udało mi się zrealizować. Jestem z niego dumny.

Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
wpDiscuz
Exit mobile version