Wadim Petrow to koordynator nielegalnej w Rosji Bałtyckiej Partii Republikańskiej. Jej celem jest uzyskanie autonomii obwodu kaliningradzkiego i niezależności od Federacji Rosyjskiej. Działacz tłumaczy, że Kaliningrad jest traktowany przez państwo Putina jak kolonia.
Wadim Petrow urodził się w obwodzie kaliningradzkim, a obecnie mieszka w Gdańsku. W rozmowie z Onetem przyznał, że nie czuje się Rosjaninem.
Jest koordynatorem Bałtyckiej Partii Republikańskiej. W 2003 roku partia została w Rosji zdelegalizowana. Jej działacze opowiedzieli się za niezależnością od Rosji.
Po 24 lutego, czyli po agresji Rosji na Ukrainę, politycy Bałtyckiej Partii Republikańskiej skierowali petycję do Władymira Putina, w której przedstawili ultimatum – albo Rosja wycofa się z działań wojennych, albo BPR zorganizuje internetowe referendum ws. odłączenia się obwodu kaliningradzkiego. Wadim Petrow przekazał ultimatum na ręce rosyjskiego ambasadora w Warszawie.
Jego zdaniem było to działanie czysto symboliczne, bo ma świadomość tego, co by się stało z mieszkańcami Kaliningradu, gdyby rzeczywiście ogłosili niepodległość.
– Rosja jest bardzo niebezpieczna. Jeśli teraz obwód Kaliningradu ogłosiłby niepodległość, to Putin utopiłby wszystkich mieszkańców we krwi – przyznaje Wadim Petrow (Onet).
Dodał jednak, że należy wyczekiwać odpowiedniej chwili. A ta może nadejść, gdy Rosja upadnie ekonomicznie. Ludzie przestaną marzyć o odrodzeniu imperium, a zaczną się martwić o swoje życie.
Na razie jednak się na to nie zanosi, zwłaszcza, że na ulicach Kaliningradu cały czas słychać propagandę.
– Z głośników na ulicach lecą piosenki z czasów II wojny światowej. Powiewają flagi sowieckie. Dzieci w wieku 13 lat wciela się do organizacji wojskowych i uczy się ich strzelania. Moskwy nie obchodzi, by dzieciaki uczyły się pożytecznych zawodów i robiły później biznesy. Nie, zamiast tego, chcą im wkładać do głów, że trzeba walczyć, bo wojna jest dobra – dodaje Petrow (Onet).
Jego zdaniem wielu osobom to się nie podoba. Uważają, że Rosja wykorzystuje ich region.
– Moskwa traktuje nasz obwód jak kolonię. Niedaleko Kaliningradu są miejscowości, które wyglądają praktycznie tak samo, jak po II wojnie światowej. Ludzie patrzą na Polskę, Litwę. Pytają: a jak my mieszkamy? Wszystko poniszczone, drogi rozwalone. Wszędzie korupcja – przyznaje działacz.